Łukasz Czubak – Copywriter, człowiek, który z kilku luźnych słów potrafi ułożyć poemat, a trylogię zamknąć w jednym pięknym zdaniu.

 

Cztery lata temu dokonał małej rewolucji w życiu zawodowym, zamieniając ciepłą posadkę w ubezpieczeniach na pełną wyzwań pracę w agencji reklamowej. W swojej karierze współpracował między innymi z markami: Żywiec, Martini, AA Men, Acer, Ceneo, Aviva, Ecco, Gripex, Tymbark NEXT, Kasia, PWC czy Unilever. Po pracy prowadzi turystycznego bloga mountaintravelbike.com i od czasu do czasu publikuje w Zeszytach Komiksowych oraz portalach i czasopismach turystycznych.

Ukończył politologię oraz socjologię reklamy i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Śląskim. Z zamiłowania niedoszły kucharz i archeolog.

 

Zapraszamy na wywiad z prawdziwym wirtuozem słowa – Łukaszem „Czułym” Czubakiem.

 

czubson

 

Copywriter to osoba, która stara się zamienić kreatywny chaos w logiczną całość. To poskramiacz briefów, łowca konceptów, poszukiwacz zaginionych insightów, kameleon pióra. Sprzedawca do śniadania. Blagier i naciągacz do południa. Scenopisarz w przerwie między herbatą a kawą. Dziennikarz między jednym a drugim spotkaniem kreatywnym. Rzemieślnik słowa przez większość tygodnia. Kreatywny pisarz przez pięć minut. A czasami, ktoś kto po prostu leje wodę… Ważne, żeby wiedział kiedy przestać.
Chociaż pani pielęgniarce na badaniach okresowych mówię zwykle, że to taki „pisarz reklam”…

Wszystko to, co jednocześnie sprawia, że czasami mam ochotę wyjechać na wolontariat do Somalii (śmiech). Nieustanny ruch, zmienność sytuacji i tematów, brak nudy, zmaganie się z kursorem migającym na ekranie komputera, zmaganie się z myślami kotłującymi się pod czaszką. Plus to, co sprawia, że nigdy nie wyjadę do Somalii na wolontariat. Ludzi, z którymi pracuję, swobodę działania, możliwość rozwoju, możliwość realizacji swoich pomysłów.

Miej otwartą głowę, nie bój się wyzwań, pokonuj sam siebie, staraj się bardziej, nigdy nie odpuszczaj, każde zlecenie traktuj jak wyzwanie, dbaj o detale, nie idź na łatwiznę, nie bój się krytyki, miej twardą skórę, czerp od innych, znajdź czas na zresetowanie umysłu, bądź na bieżąco, sprawdzaj tekst po kilka razy, naucz się bronić swoich racji – lecz odłóż na bok własne aspiracje, daj dojść do słowa innym. Bądź sobą. I na koniec. Nie zapomnij, że to stanowisko jest już zajęte…

To pytanie zadaję sobie każdego dnia (śmiech). A tak naprawdę? Byłem bliski wykonywania trzech innych zawodów. Sytuacja potoczyła się tak, a nie inaczej. Nie żałuję. Do archeologii zniechęciła mnie smutna prawda: Erich von Däniken rzadko kiedy miał rację, a machanie łopatą w 35 stopniowym upale na środku zaoranego pola nie ma w sobie nic z przygód Indiany Jones’a. Z karierą w kulinariach, jakoś nigdy nie było mi po drodze. W moim barszczu zawsze pływało za dużo grzybów… Natomiast ideę bycia street workerem na Wyspach i pracę z bezdomnymi obaliła żelazna logika małżonki. A gdybym miał odpowiedzieć na to pytanie wprost. To listonoszem… Mam nawet stosowne doświadczenie…

…która posiada cechy wymienione w pytaniu numer trzy. Plus potrafi zmusić się do myślenia i nie obawia się porażki. Idealny copywriter wie, że aby dobiec do mety trzeba wcześniej potknąć się o kilka pomysłów i przeskoczyć oczywistości. Łatwo pójść na skróty. Łatwo wybrać prostą drogę. Tylko, że w ten sposób podążamy dawno wydeptaną ścieżką.

Nie ma takiego słowa. Każde jest potrzebne. Jeśli już, to zjawisko. A nawet dwa. Nieuzasadnione przekleństwa i copy paste z angielskiego. Mi też zdarza się „rzucić mięsem” od czasu do czasu, ale kiedy na język ciągle wypada ci befsztyk, to zbiera się na mdłości. Trzeba wiedzieć kiedy postawić wykrzyknik. Druga sprawa to poniekąd przypadłość naszej branży. Rozumiem słownictwo branżowe i konieczność posiłkowania się angielszczyzną, ten język, to język marketingu i naturalnie, że z niego zapożyczamy. Ale czasami niepotrzebnie małpujemy angielskie słownictwo. Mówienie o efforcie, zamiast o wysiłku nie jest dla mnie cool.

Nagminnie. Każdego dnia, literka po literce, zbieram akapity na przyszły Paszport Polityki (śmiech). A tak na serio, to tak. Dzień bez pisania, to dla mnie dzień stracony. Mam na myśli dzień bez pisania tekstów reklamowych…

Obawiam się, że nie ma takiego biurka. Ludzie, z którymi pracuję, to fachowcy, nie byłbym w stanie ich zastąpić. Nie mam ani takiej wyobraźni, ani takich umiejętności. Jedyne biurko, za którym mógłbym usiąść znajduje się w pokoju, w którym pracuję. To biurko drugiego copywritera. Ale nie mam zamiaru się zamieniać. Moje jest przy oknie.

Czytam, gotuję, podróżuję. Bez tych rzeczy trudno wyobrazić mi sobie samego siebie. Byłbym zgorzkniałym, wypalonym trzydziestolatkiem, który narzeka na polską służbę zdrowia, polityków, naszych piłkarzy, brak autostrad i pogody. Góry i dobra lektura potrzebne mi są dla mentalnej higieny, sprawiają, że oczyszczam się kreatywnie i pozbywam się złogów malkontenctwa.

Wszystko i wszyscy. Nie mam jednej ikony, jednego Steve’a Jobsa, w którego jestem zapatrzony. Jeśli inspiruje Cię wyłącznie jedno źródło, to prędzej czy później wyschniesz kreatywnie. Staram się czerpać od każdego i zewsząd. Każdy przedmiot może przynieść inspirację. Każdy człowiek ma coś do powiedzenia. Trzeba tylko nauczyć się słuchać i obserwować. Dać ludziom (i przedmiotom) dojść do słowa.

Wena to pojęcie, o którym często pisze się i mówi w kontekście kreatywności, ale czy ktoś ją widział? Nie wiem czy do końca w nią wierzę. Copywriting i pisanie to ciężka orka. Musisz zasiać wiele ziaren, żeby chociaż z jednego wykiełkował pomysł. Najlepszym sposobem na przewietrzenie umysłu jest otwarcie okna. Kiedy odczuwasz umysłową duchotę trzeba zaczerpnąć świeżego powietrza, łyknąć odrobiny inspiracji. Pomaga wszystko. Im dalej od tematu, tym większa szansa, że natchnienie wróci szybciej, niż się tego spodziewasz. Z weną jest jak z ukochaną kobietą. Często się obraża i miewa fochy, ale koniec końców, wraca, tuli się do ciebie i znowu jest wam jak w niebie. Lubię ten stan, gdy się odnajdujemy. Ja i wena.

Gary Oldman. Facet potrafi zagrać każdego. Pewnie świetnie dałby sobie radę w filmie, który opowiadałby o niczym. Chociaż Jack Nicholson albo Alan Rickman też udźwignęliby ciężar. Idealnie wychodzą im role jednostek, które mają w sobie kilka osobowości naraz.

W głębokiej podstawówce byłem prowodyrem udziału mojej podwórkowej paczki w konkursie ogłoszonym przez 5-10-15 (nie chodzi o sklep z odzieżą dla dzieci…). Celem akcji było narysowanie największego plakatu swojego idola. A że w zasłużonym Kasprzaku New Kids on The Block wypierało wówczas Roxette, to na plakacie znalazły się podobizny chłopaków z boysbandu. Rysować nigdy nie potrafiłem, więc zająłem się kolorowaniem ogromnych postaci, naszkicowanych przez koleżankę. Poszły chyba ze trzy opakowania kredek. Rysunek zajął drugie miejsce i został pokazany na antenie. Nie wiem czy z przyczyn artystycznych czy raczej ze względu na gusta muzyczne prowadzących, ale przegraliśmy z ogromnym, czarno-białym rysunkiem Beethovena… Muszę pogrzebać na You Tube…

Alaska, Route 66, Panamericana, Szkocja, Nowa Zelandia, Grenlandia, Patagonia, Bajkał, Syberia, Kaukaz, Andy… Świat jest ciekawy wszędzie, ale szczególnie tam, gdzie można na chwilę odpocząć od ludzi. Przestrzeń po horyzont, to dla mnie najlepsza wytyczna kolejnego wyjazdu. W tym roku odkryłem Islandię i wsiąkłem. Wiem, że to nie był ostatni raz. W przyszłym roku plany są zdecydowanie poważniejsze, będzie jeszcze więcej brodzenia po śniegu… Ale ciii, szefowie czytają.

Góry, rower, podróże… Nie. Góry, kobiety, książki… Nie. Podróże, jedzenie, książki… Nie. Ludzie, muzyka, pisanie… Nie mam ulubionych słów. To jak pytać muzyka o ulubioną nutę. Zbyt wiele tematów, zbyt wiele wspomnień i skojarzeń, by skupiać się na jednym. Słowo nabiera dla mnie znaczenia wtedy, gdy łączę je z innym. Wyrwane z kontekstu może narobić wiele złego. Chociaż szczerość, przyjaźń i uśmiech…. brzmią w mojej głowie wyjątkowo dźwięcznie.

Czarne charaktery intrygują dużo bardziej, niż monotonia bieli. Scareface, Hanibal Lecter, Jack Torrance z Lśnienia, Darth Vader… To dużo ciekawsze jednostki, niż jednowymiarowe postaci. Najciekawsze kształty powstają wtedy gdy na białą kartkę pada cień. Przecież nikt nie jest czarny albo biały. Ja nie mam nic do odcieni szarości.